Wyobraźmy sobie sytuację na lotnisku w Dubaju, w której do stanowiska odprawy ustawiają się dziesiątki Filipińczyków z tobołkami większymi niż oni sami. Tymi bagażami nadawanymi były kartony od telewizorów w ilości co najmniej kilku na osobę. Co było w środku? Nie wiem i chyba nadal nie mam ochoty się dowiedzieć. Z tego co zauważyłem to na cały lot niechlubną linią Cebu Pacific przypadało tylko 5 pasażerów o białym odcieniu skóry. Policzyć było łatwo, bo każdy turysta po prostu wystawał z tłumu Filipińczyków, którzy średnio byli dwie głowy niżsi ode mnie. Dopiero później dotarło do mnie, że dla nich Emiraty Arabskie to kierunek typowo emigracyjny i większość z nich wracała do domu. Zapewne ciekawiło ich co tych dwóch białych gości z plecakami kombinuje lecąc do Manili. A na pewno wyjaśniłoby to ich ciągłe spojrzenia w naszym kierunku. Moim pierwszym wrażeniem odnośnie Filipińczyków, było to, że czułem się przez nich nieustannie obserwowany. Nie mam na myśli wrogich spojrzeń, gdyż zdecydowana większość się do nas uśmiechała i wyrażała szczere zainteresowanie. Może więc mieszkańcy wysp pacyficznych to ludzie ciekawscy?

Przelot linią Cebu Pacific określiłbym jako inny wymiar podróżowania. Inne było niemalże wszystko a na pewno wymiary siedzeń czy przestrzeń na nogi. Komfort? Proporcjonalny do ceny, którą zapłaciłem za bilet, więc łatwo wywnioskować, że Krzysztof się nie wykosztował. Opisuję ten sympatyczny epizod najszybciej i najbardziej szczegółowo jak tylko mogę, ponieważ mam w planie wymazać to doświadczenie z mojej pamięci a przynajmniej nigdy do niego nie wracać. W pakiecie nie dostajemy posiłku, więc należało go dodatkowo zamówić. Było przeciętnie, tylko wtedy nie wiedziałem jeszcze, że jeśli chodzi o kulinaria Filipińskie to może być tylko gorzej.
Jak wyglądało wylądowanie w Manili – stolicy Filipin
W Manili znajduje się największe międzynarodowe lotnisko na Filipinach, więc to właśnie tam dolatują wszyscy turyści chcący zwiedzić ten egzotyczny kraj. Poźniej z rozmów z ludzmi dowiedziałem się, że większość turystów organzuje loty w taki sposób aby nie spędzać przypadkiem nocy w Manili. Niestety ja byłem na tyle głupi, że zaplanowałem spędzić tam aż dwie noce. Było to zdecydowanie o dwie noce za długo.
Po wejściu na teren lotniska od razu uderza w oczy kiepski stan wszystkiego na co spojrzymy. Jeżeli ktoś ma ochotę przypomnieć sobie wygląd starych i rozpadających się dworców PKP, to lotnisko w Manili jest idealnym miejscem. Na całe szczęście odprawa paszportowa poszła sprawnie i już mogliśmy ruszać przed siebie.
Zakup karty SIM z internetem na Filipinach
Pokręciłem się 5 sekund po lotnisku i już zostałem złapany przez naganiaczy oferujących pakiety internetowe dla turystów. Usługa wygląda w ten sposób, że oddajemy przemiłej Pani telefon i po chwili dostajemy go spowrotem już z włączonym internetem. Demon prędkości to to nie był ale z drugiej strony bez internetu to jak bez ręki.

Największym lotniskowym zaskoczeniem były wszystkie amerykańskie sieci restauracyjne otwarte jedna przy drugiej. Mimo głębokich poszukiwań nie znaleźliśmy nic co można byłoby określić mianem kuchni azjatyckiej. Nie wiem z czego to wynika ale prawda jest taka, że najwięcej ludzi i tak było w McDonaldzie. Dopiero po kilku dniach spędzonych na wyspach, zorientowałem, że globalizacja dotarła i tam. Zasadniczo Filipiny były kiedyś pod butem Ameryki więc ciężko stwierdzić czy ta moda tam przychodzi, czy sytuacja wygląda tak od dłuższego czasu. Przynajmniej jeśli chodzi o dzielnice biznesową Manili, w której się zatrzymaliśmy to tam sytuacja wyglądała tak, że Starbucks czaił się co drugą przecznicę. Ale Manila to oddzielny byt i reszta miejsc na Filipinach wyglądała zupełnie inaczej… Naprawdę!