Nie wolno jednak zapominać o tym, co różni owo „chodzenie” od narzeczeństwa tradycyjnego typiu. A więc „chodzenie ze ,soibą” ptfdlega znacznie słab szej kontroli społecznej i znikomym wpływom rodziców, wzory wzajemnych stosunków są nieporównanie elastyczniejsze, bralk definitywnych zobowiązań matrymonialnych itp.. Nie ma tutaj także momentu wyraźnej zmiany sytuacji społecznej partnerów, jalką stanowią zaręczyny; przechodzenie ku bardziej trwałym i zobowiązującym formom związku odbywa się stopniowo i nie wymaga oprawy obrzędowej.
Warto przypomnieć, że w początkach lat sześćdziesiątych niektórzy badacze amerykańscy odra-, dzali młodzieży „chodzenie na poważnie” czy na „stałe”, zachęcając ją do sympatyzowania z wieloma dziewczynami (czy chłopakami) jednocześnie. W „chodzeniu na stałe” upatrywali oni niebezpieczeństwo, że można przyzwyczajenie do partnera wziąć za miłość, jak też uważali, że młody czło^ wiek nie uczy się w ten sposób poznawać i rozumieć kobiet . W świetle naszego wychowania uczuciowego, mającego rozwijać w człowieku zdolność do przeżywania świadomie i odpowiedzialnie miłości, forma „chodzenia ze sobą na poważnie” wydaje się słuszniejszą i pożyteczniejszą niż amerykańskie propozycje „wielorandkowości”, gdyż ucży odpowiedzialności i poważnego traktowania związków między kobietą a mężczyzną.