Nie znaczy to jednak wcale, że „chodzenie ze sobą na poważnie” wolne jest od różnych niebezpieczeństw i konfliktów. Jest to przecież okres tzw. pierwszej miłości, ale już nie „sztubackiej” i „cielęcej”, tylko uczucie w jego prawdziwym sensie. Doświadczenie życiowe zaś uczy, że ta „pierwsza poważna miłość” jest na ogół przelotna i nietrwała. Prawda ta jednak wyjątkowo rzadko dociera do zakochanych ludzi. Zafascynowani swoim uczuciem i odkrywaniem tajemnic spełnienia płciowego, mogą doprowadzić do niedojrzałego związku małżeńskiego, który się szybko rozpada, ale jeszcze wcześniej mogą przeżyć gorycz porzucenia, tracąc wiarę w istnienie prawdziwej i trwałej miłości. Przyczyn takiego stanu rzeczy może być wiele, najczęściej jednak — to zbyt pochopne, szybkie i nierozważne doprowadzę ne tych „pierwszych miłości” (mimo ich krótkotrwałości) do całkowitego spełnienia i całkowitego urzeczywistnienia zarówno erotycznego, jak i seksualnego .
W tej sytuacji można by się na przykład zastanowić, czy nie za wcześnie wyrzuciliśmy tradycyjne narzeczeństwo do lamusa przedmałżeńskich zwyczajów. Nie chodzi tutaj oczywiście o obronę wszystkich form tradycyjnego narzeczeństwa, ale o obronę tego koniecznego okresu rozkwitu uczuć, poznania zainteresowań, poglądów, oczekiwań, przyzwyczajeń i nawyków partnerów. Mówiąc wprost, chodzi o niezbędny czas przed zawarciem związku małżeńskiego, dający partnerom szansę rzeczy wistego poznania i rzeczywistego wyboru partnera, uniknięcia błędów i rozczarowań. Badania prowadzone na ten temat w kraju, wykazały, żę im krótszy był okres znajomości partnerów przed ślubem,, tym częściej występowały później nieporozumienia, konflikty i w rezultacie częściej dochodziło do rozwodów.