Wielu mężczyzn skorzystało też z okazji i tak właśnie pojęło emancypację, narzucając kobiecie męskie „reguły gry” i utwierdzając ją w przekonaniu, że w dziedzinie życia erotycznego potrzebne jest im identycznie to samo, czego potrzebują mężczyźni. Podporządkowując się więc wzorcom prymitywnego wyżycia się, demonstrując rzekomo wyzwolenie, wiele kobiet, mimo przygód seksualnych, nie może osiągnąć zdolności przeżywania satysfakcji w miłości. Dlatego też chyba wzrasta współcześnie odsetek kobiet tzw. „zimnych”, który wynosi już około 40% całej kobiecej populacji (według Mikołaja Kozakiewicza). I znów mężczyźni, wykorzystując z kolei takie właśnie postępowanie części kobiet (może w obronie prawdziwej miłości rozumianej jako partnerstwo psychiczne i seksualne, a może w obronie odebranych im „przywilejów”?), rozpoczynają co jakiś czas frontalne ataki na skutki wyzwolenia kobiety i dobrodziejstwa emancypacji, oskarżając wszystkie panie, że właśnie dzięki nim miłość przeżywa współcześnie kryzys. Uważają oni, że przyczyna takiego stanu rzeczy leży w tym, że kobiety współczesne w znacznie mniejszym stopniu potrzebują miłości niż ich babki z poprzednich wieków. Nie jest im ona potrzebna ani do zaspokojenia przyjemności, ani dla poczucia bezpieczeństwa.